1 grudnia 2017

Rozdział 8


Don't leave me
Stay with me...
The place, where you are,
Is my paradise!

 
     Patrzyła się wściekle w jego brązowe, spokojne oczy. To nie tak miało wyglądać. On w ogóle nie miał się znowu pojawić w jej życiu, a jak zwykle wszystko zepsuł. Miała ochotę usiąść i zacząć płakać, ale wiedziała, że nie może pokazać przy nim słabości. To już nie był jej Gabriel!
- Elizabeth, bardzo cię proszę. Chciałem cię przeprosić za... - tutaj przestał mówić, widząc rosnącą wściekłość rudowłosej. - Za to, co powiedziałem ci osiem lat temu.
- Zamknij się - warknęła, opierając dłonie o blat. Miała wrażenie, że zaraz nie starczy jej sił na to, aby ustać prosto. I to wszystko to jego wina! Tylko jego!
- El, błagam - szepnął, nie zwracając uwagi na zagubienie w oczach właściciela i rozbawienie u Petera. Miał ogromną chęć wziąć Elizabeth w ramiona i mocno przytulić. Nawet się nie spodziewał, że tak mocno za nią tęsknił.
- Zostaw nas... - przerwała, zdając sobie sprawę, że jeszcze bardziej dała mu do myślenia. Widziała w jego oczach zrozumienie. Widocznie domyślił się sam już wcześniej. - mnie w spokoju! Nie rozumiesz, że nie chcę cię nigdy więcej widzieć! Zniszczyłeś mi życie, ty.... - uspokoiła się powoli, by nie powiedzieć tego, co chciała. - Po prostu stąd wyjdź i nigdy więcej nie pokazuj się mi na oczy.
- To też moi synowie - postanowił zaryzykować i jego domysły okazały się prawdziwe, sądząc po tym jak rudowłosa zbladła. Peter syknął cicho pod nosem. Zły ruch wykonał Gabriel, bo nie powinien tego mówić. Dziewczyna i tak już była w złym stanie, a teraz po prostu osunęła się za ladę bezwładnie. - Elizabeth! 

~*~*~*~

      Ryan i Thomas siedzieli na korytarzu i czekali. Godzinę temu skończyły się lekcje, a ich mamy jak nie było tak nie ma. Obydwoje martwili się o nią, bo doskonale zdawali sobie sprawę, że była strasznie zmęczona.
- Chłopcy, waszej mamy jeszcze nie ma? - zapytała się pani Lenzt, która akurat zabierała Nathana do domu. Bliźniaki zaprzeczyli ruchem głowy, nadal grzecznie siedząc. - Chodźcie, zaraz do niej zadzwonimy. Może coś jej wypadło po drodze.
     Chłopcy, waszej mamy jeszcze nie ma? - zapytała się pani Lenzt, która akurat zabierała Nathana do domu. Bliźniaki zaprzeczyli ruchem głowy, nadal grzecznie siedząc. - Chodźcie, zaraz do niej zadzwonimy. Może coś jej wypadło po drodze.
- No to dzwonimy - uśmiechnęła się do nich i potargała włosy Thomasowi. Jednego połączenia nie odebrała. Zadzwoniła po raz kolejny i także nic. Dopiero za trzecim razem telefon został odebrany. - Dzień dobry, z tej strony Caroline Lenzt.
- Witam, w jakiej pani sprawie dzwoni? - kobieta zrobiła zdziwioną minę, słysząc głęboki męski głos po drugiej stronie słuchawki. - Halo?
- Odebrałam Ryana i Thomasa ze szkoły, bo pani Brownstone się nie pojawiła- na jej ostatnie słowo, usłyszała jak jej rozmówca jęknął żałośnie.
- Elizabeth jest w szpitalu trzy przecznice od szkoły... Zaraz po nich przyjadę.
- Nie trzeba i tak jadę w tamtą stronę to ich przywiozę oraz porozmawiamy - nie chciała zostawić bliźniaków z obcym mężczyzną, bo z tego, co wiedziała, to oni nie mieli ojca. Więc kto to mógł być? Zwłaszcza, że ten głos znała. 

~*~*~*~ 

      Kazała zostać swojemu synowi w aucie, a bliźniaków wzięła za ręce i ruszyła z nimi w stronę korytarza, który wskazała im recepcjonistka. Szukała sali, w której leżała Elise. Podobno zemdlała ze zmęczenia w pracy.
- Dzień dobry - powiedziała do nieznajomego mężczyzny, który stał przed wejściem do sali Elizabeth, odwrócony tyłem do Caroline. Odwrócił się szybko, a pani Lenzt miała wrażenie, że szczęka sama jej opadła z wrażenia. Przed nią stał we własnej osobie Gabriel Graham, który w rzeczywistości wydawał się jeszcze przystojniejszy. - Em...
- Dziękuję pani bardzo za przeprowadzenie chłopców. Niestety El zemdlała już ze zmęczenia, a ja akurat byłem w pobliżu - powiedział i ukucnął, aby znaleźć się na wysokości, jak już miał pewność, swoich synów. - Wasza mama teraz musi odpocząć i niedługo się obudzi. Poczekamy tu razem, bo muszę z nią porozmawiać. Dobrze?
      Chłopcy pokiwali głowami, a Caroline przypatrywała im się z góry. Byli niesamowicie podobni. Ten sam odcień włosów, talent muzyczny, brązowe oczy i rysy twarzy łudząco podobne. Czy to mogłoby być w ogóle możliwe...?
      Elizabeth otworzyła oczy i pierwszą rzeczą, którą zobaczyła był biały sufit. Zmarszczyła brwi i lekko się podniosła, opierając ciało na łokciach. Spojrzała na korytarz i zobaczyła Gabriela rozmawiającego z Caroline Lenzt. Blondynka, gdy zauważyła, że rudowłosa się obudziła, weszła do sali.
- Elise, czy mogę zostawić twoje dzieci z Gabrielem czy zabrać je do siebie? - ruda nie spodziewała się takiego pytania, zwłaszcza od tej kobiety. Spojrzała się na nią zaskoczona, nie wiedząc, co ma jej odpowiedzieć. Powinna ich zabrać? Może tak, nie chciała, aby spotykali się z Gabrielem, ale nie mogła też tak zawracać głowy pani Lenzt.
- Nie wiem, nie chcę sprawiać kłopotu... i tak już dużo dla mnie zrobiłaś, przyprowadzając ich tutaj. Dziękuję - powiedziała, a Caroline uniosła jedną brew.
- Zabiorę ich, a ty spokojnie porozmawiaj z tym piosenkarzem, który stoi za drzwiami. Nie wiem, co on tu robi, ale to już nie moja sprawa. Jest piątek, więc jeśli zajdzie taka potrzeba to mogą zostać na noc - zaśmiała się cicho, widząc minę Elise. Posłała jej promienny uśmiech. - Polubiłam cię, tak samo chłopców. Myślałam, że wepchnęłaś się między nas tylko po to, aby być sławną. Jednak teraz jak cię poznałam, to jesteś naprawdę dobrą osobą. Powiem im, żeby się pożegnali i zmykamy. Zdrowiej.
- Dziękuję - Elisabeth poczuła pod powiekami łzy. Nie sądziła, że dobry uczynek, który zrobiła, tak szybko do niej wróci. - Naprawdę...
     Caroline już nic nie odpowiedziała, tylko się uśmiechnęła. Wyszła na korytarz i nic nie mówiać kiwnęła głową chłopcom. Ucieszeni wpadli do sali, a blondynka zamknęła za nimi drzwi. Patrzyła się przez szybę jak zaczęli uściskać swoją matkę.
- Niech pan jej nie skrzwdzi. To dobra kobieta i chyba już wystarczająco przeszła - odzezwała się cicho, a Gabriel spojrzał na nią zaskoczony. Nie spodziewał się, że ta usłyszy od tej kobiety takie słowa. Widocznie musiała być jakąś jej przyjaciółką i wiedziała o wszystkim. Nie znał innego wytłumaczenia tej historii.
- Może mi pani uwierzyć, bądź nie, ale już nie zamierzam jej krzwdzić. To najlepsza osoba jaką spotkałem na swojej drodze - szepnął w odpowiedzi, wpatrując się w uśmiechniętą twarz rudowłosej. Już nie zwracał uwagi na zdziwione spojrzenie blondynki.
     Nie mógł już zostawić Elisabeth. Sam sobie by tego nie wybaczył. Ona miała prawo się na niego obrażać, nie odzywać się. Jednak był zraniony tym, że mu nie powiedziała o dzieciach. Pomógłby jej w czasie ciąży, a tak musieli się pewnie zająć nią i bliźniakami jej rodzice. Też będzie musiał do nich pojechać i zapytać o parę rzeczy, przy okazji jak będzie w Artesii.
     Westchnął cicho i pomachał chłopcom na pożegnanie, gdy przyjaciółka Elisabeth ich zabrała. Odmachali mu wesoło i poszli razem ze swoją ciotką w stronę wyjścia, a Gabriel spojrzał z powrotem na Elise. Już nie była taka uśmeichnięta jak przed chwilą, tylko rzucała mu wściekłe spojrzenia.
- El, teraz już mi nie uciekniesz - powiedział, wchodząc do sali, a ona parsknęła.
- Jesteś tego pewien? - syknęła, a on przysunął sobie do jej łóżka krzesło. Westchnął cicho i z powrotem na nią spojrzał.
- Nie mogę cię zostawić, El, w takim stanie. Za bardzo cię kocham, aby znowu odejść... Wtedy po prostu nie zdawałem sobie z tego sprawy - szepnął, a ona zaczęła się śmiać. Jeśli on zaraz stąd nie wyjdzie to ona go udusi gołymi rękoma. Kochał ją? Dobre sobie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz