I wrote letters to you
I wanna send them to you
But I am a fool!
But I am a coward!
And I had never...
Never...
Done this....
Usiadła przy blacie w sklepie, przeglądając papiery z nazwami
towarów, które zostały przed chwilą przywiezione i wyniesione na
zaplecze. Będzie je musiała jeszcze dzisiaj przed wyjściem rozłożyć na
półkach i posprawdzać, czy ilość płyt w pudłach zgadzała się z tą, która
była w dokumentach. Ziewnęła i przymknęła na chwilę oczy. Dzisiaj
musiała wcześniej odstawić dzieci do szkoły, bo miały próbę do
przedstawienia na Dzień Ojca. Teraz co chwilę czuła, jak jej oczy same
się zamykały. A to dopiero początek. Miała nadzieję, że ta kawa, którą
kilka chwil temu piła, na coś się przyda.
- Elise? Wychodzę na moment, bo dzwonił Camre... Chciał, abym
porozmawiał z niektórymi menadżerami - mruknął niepewnie mężczyzna,
wychodząc ze swojego małego biura. Posłała mu nieprzytomny uśmiech i
pokiwała głową. Złapał swoją kurtkę i wyszedł, a ona została sama.
Oparła czoło o blat i jęknęła. Nie miała na nic siły.
- Dzień dobry! - usłyszała nagle, przez co podniosła głowę. Spojrzała
się na wchodzącą, zadowoloną z życia Jess, która rozglądała się po
sklepie zaciekawiona. Dopiero po chwili skierowała swoje spojrzenie w
kierunku rudej przyjaciółki. Zmarszczyła brwi i zarzuciła swoimi blond
włosami. - Coś się stało, tylko ciekawa jestem... co?
- Nic, Jessico - odpowiedziała i ziewnęła. Dużo się działo od jej
wizyty w budynku Thomasa Camre. Jej myśli ciągle błądziły wokół Gabriela
Grahama i chociaż bardzo chciała, nie mogła go wyrzucić ze swoich
myśli. - Mam po prostu dużo rzeczy dzisiaj do zrobienia i jeszcze muszę
coś wymyślić na Dzień Ojca. Doskonale wiesz, że Ryan i Thomas strasznie
przeżywają to, że będą tam tylko ze mną. Może powinnam kogoś sobie
znaleźć? Potrzebują ojca.
- Potrzebują, z tym się z tobą zgodzę - prychnęła, jakby mając jej za
złe to, co przed chwilą powiedziała. - A może przedstawisz im ich
biologicznego ojca?
- Ich ojciec ostatnio powiedział mi bardzo wyraźnie, że nie chce mnie
znać.. i nawet... - tu się zatrzymała. Tak bardzo chciała powiedzieć
swojej przyjaciółce o tamtej sytuacji, ale nie potrafiła się przełamać.
Za każdym razem, kiedy zaczynał się ten temat, ona to stopowała.
- Wyrzuć to w końcu z siebie, Elise - mruknęła Jess, patrząc się na
nią smutno. Jednak po chwili czekania, zauważyła, że i tym razem jej
najlepsza przyjaciółka nie powie tego, co leżało jej od długiego czasu
na sercu. - W ogóle, byłam dzisiaj na spacerze i zauważyłam jedną
bardzo fajną rzecz. Gdy tylko zobaczyłam ten skrót, od razu pomyślałam o
tobie!
- Co takiego? - zapytała się, lekko uśmiechając Elise. Doskonale
znała wszystkie dziwne rzeczy, na które mogła zwrócić uwagę jej
przyjaciółka. Już nie raz próbowała zaskoczyć czymś rudą, ale nie zawsze
jej się to udawało.
- Gabriel Graham będzie miał koncert w szkole twoich synów! -
Elizabeth zakrztusiła się w tym momencie śliną i powodem były jedynie
słowa Jess. Nie przewidziała takiego rozwoju wypadków, a na pewno nie
spodziewała się takiego uśmiechu, którego nie powstydziłby się kot,
który właśnie dostał się nielegalnie do krainy mleka. - Wiedziałam.
- Co wiedziałaś? - Elise otarła łzy, które spływały po jej policzkach.
- On jest ich ojcem, prawda? Mówiłam ci, że są podobni, ale ty tylko
się wtedy śmiałaś, nie zaprzeczyłaś, co mnie trochę zmusiło do
rozmyślań. Chłopcy mają niezwykły talent muzyczny, który najpewniej
odziedziczyli po nim. I jeszcze jego nowy singiel o pod tytułem "Letters to El."
Wszystko się zgadza, a ty teraz jesteś na mnie wściekła, bo odkryłam
twoją małą tajemnicę - powiedziała zadowolona z siebie, a Elise
zacisnęła tylko usta w wąską linię. Pokiwała sztywno głową, przez co
Jessica przyklasnęła sobie z zadowolenia. Jednak po chwili znów zwróciła
swoją uwagę na rudą kobietę. - Co on ci zrobił, że nie chcesz go znać?
Jednorazowy numerek? Nie znałam cię od tej strony!
- Nie... Byliśmy przyjaciółmi. Wspierałam go przy pierwszych
przesłuchaniach, ale gdy już go zobaczyły poważne firmy... Przespaliśmy
się ze sobą. Raz. Następnego dnia, kiedy chciałam się z nim przywitać...
Zapytał się mnie, czy my się znamy. Pół jego szkoły muzycznej na to
patrzyło i wszyscy zaczęli się śmiać, uważając mnie za psychopatyczną
fankę - mruknęła, podpierając brodę na dłoni. Widziała tę scenę przed
oczami. Pamiętała doskonale to całe upokorzenie. Nigdy mu tego nie
wybaczyła, a on nawet nie próbował jej przeprosić. Nigdy jej nie szukał.
Nigdy nie próbował się z nią skontaktować. Nigdy. - Smutne. Gdy patrzę
na Ryana i Thomasa widzę mojego Gabriela... Trochę zagubionego,
nieśmiałego, ale zwracającego uwagę. Zawsze się trzymaliśmy razem.
- Naprawdę zrobił ci coś takiego? A to świnia... - powiedziała,
patrząc się z lekkim niedowierzaniem na ruda. Jednak w tych zielonych
oczach zauważyła łzy bólu i tęsknoty, których w żaden sposób nie można
było naśladować. Błyszczały prawdą, a dawne uczucia, które pewnie
towarzyszyły tej dziewczynie jak była młodsza, zamieniły się w
cierpienie. - Elizabeth... Zostaw go, nie jest ciebie wart.
- Spotkałam go ostatnio. Jechaliśmy razem windą, ale mnie nie rozpoznał... Ja też nie wyrywałam do tego, aby się z nim przywitać - uśmiechnęła się smutno. Nie patrzyła na Jessicę, tylko w dal i tylko ona wiedziała, co widzi. Blondynka westchnęła i ścisnęła dłoń rudej.
- Przykro mi to stwierdzać, ale on naprawdę będzie miał koncert w szkole muzycznej. Nie wiem, po ile są bilety, ale chyba powinnaś iść i mu powiedzieć o chłopcach. Płaciłby dosyć spore alimenty, a oni nie byliby wyśmiewani przez kolegów - mruknęła Jess. Elise spojrzała się na nią i zaczęła się śmiać
- Albo właśnie jeszcze bardziej by ich wyśmiewali. W końcu matka może się puściła ze znanym gwiazdorem? A od niego nie chcę żadnych pieniędzy. Wystarczy mi z nim kontaktu na całe życie - warknęła po koniec wściekle.
***
Myśłała cały czas o tym, co jej powiedziała przyjaciółka. Będzie grał koncert w szkole ich synów, o których nawet nie wiedział. Z wielu względów chciała, aby jej dzieci poszły na to wydarzenie. W końcu nie każdy może się pochwalić, że słuchał Gabriela Grahama na żywo. Jeśli odłożyłaby swoje wydatki na następny miesiąc, to może byłaby w stanie zapewnić dzieciakom rozrywkę. Żadne inne dziecko by się przy nich nie przechwalało, że było na czymś takim, bo jej synowie wyszliby na równych im. A te bogate, rozpieszczone dzieciaki...
- Auć! - syknęła, gdy zraniła się w palca nożem, którym akurat kroiła marchewkę na obiad. Włożyła rękę pod strumień bieżącej wody, a drugą wyjęła paczkę plastrów z szafki. Szybko opatrzyła ranę i odwróciła się, słysząc trzask drzwi. Chłopcy wbiegli od razu do kuchni zmachani.
- Mamo, mamy duży problem... - powiedział Ryan, a kobieta zmarszczyła drzwi, patrząc się na swoich synów.
- Widzieliśmy Nathana, który się kręcił między blokami i płakał... on się zgubił i go zaprosiliśmy... czy może do nas wejść? - kojarzyła to imię. Jego matka zawsze mocno dogryzała rudej kobiecie z powodu braku pieniędy. A Nathan śmiał się z jej synów w szkole. Ale była z nich w tym momencie bardzo dumna. Zachowali się tak jak ich wychowała.
- Zaproście go. Nie będzie, przecież stał na klatce. Tam jest za zimno, a zaraz obiad będzie także gotowy - powiedziała i odsunęła się w głąb mieszkania, aby trzech chłopców zmieściło się w mikroskopijnym korytarzu. Nathan wszedł i rozejrzał się ze łzami w oczach, aż w końcu spojrzał na nią.
- Dzień dobry, proszę pani - powiedział cicho, pociągając nosem. Rudej kobiecie serce od razu zmiękło, chociaż na początku była źle do niego nastawiona. Otworzyła jedną z szuflad komody w sypialni i podała chłopcu chusteczki. Przyjął je z cichym "dziękuję".
Takie popołudnia się nie spodziewała. Ale cóż... i temu będzie musiała teraz podołać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz