21 listopada 2017

Rozdział 6

  

Live wild...
Oh, I said:
Live wild!
When you have time...!
Live like you wanna live,
And I wanna live wild!

    Postawiła trzy talerze dla dzieciaków na małym kuchennym stole. Patrzyła się co jakiś czas na Nathana, który siedział najciszej jak mógł. Widziała, że był bardzo skrępowany całą tą sytuacją. Wcale mu się nie dziwiła. W końcu nie spodziewał się pomocy od "takiej" rodziny. Westchnęła cicho pod nosem i spojrzała na zegarek. Już zaraz miała wybić osiemnasta, więc jak poda dzieciom obiad to odprowadzi Nathana do jego rodziców.
- Smacznego – powiedziała z lekkim uśmiechem, stawiając na malutkim stole trzy talerze z ziemniakami polanymi sosem wraz z gotowaną marchewką. Cicho podziękowali, a Elisa wzięła swój talerz z najmniejszą porcją i zjadła skromny obiad.
- Mamo, a Nathan zostanie u nas na noc? – zapytał się cicho Ryan, a Elisa spojrzała nie niego z uśmiechem.
- Jeśli zjedliście, to wstajemy i idziemy się ubrać. Odprowadzimy Nathana do domu, dobrze? – mrugnęła do zagubionego chłopca porozumiewawczo, a on spuścił wzrok zażenowany. Cala trojka wstała i udała się do małego korytarza by założyć kurtki i buty. Elisa złapała brudne talerze i wstawiła je do zlewu, po czym także poszła się przygotować do wyjścia.
    Nie zajęło im dużo czasu znalezienie odpowiedniego domu, w którym mieszkał Nathan. Chłopiec szedł cicho z boku, ale jego oczy były coraz weselsze.
- Chłopcy, zostańcie tutaj na chwilę – powiedziała o bliźniaków, gdy stanęli przy furtce. Dorosła kobieta podeszła z zagubionym chłopcem do drzwi frontowych i zadzwoniła dzwonkiem. Teraz dopiero zaczęła się lekko rozglądać. Tak jak się spodziewała, to była mała rezydencja. Trawnik idealnie przystrzyżony, obok domu ogromny podjazd, a garaż wyglądał tak, jakby mógł pomieścić około trzech samochodów. Niektórych było na to stać. Tak samo jak jego…  
- Nathan! – usłyszała krzyk znajomej sobie osoby. Odruchowo się odsunęła, gdy pani Lentz wybiegła z domu, łapiąc w ramiona swojego syna. Ruda kobieta uśmiechnęła się lekko pod nosem, widząc tę radość. – Gdzieś ty się podziewał?
- Zgubiłem się – mruknął pod nosem, gdy matka go trochę od siebie odsunęła. Dopiero po chwili zwróciła uwagę na Elise, która stała obok niej. – Mama Ryana i Thomasa mnie przyprowadziła.
- Dziękuję bardzo – pani Lentz wyprostowała się i wyciągnęła do niej rękę. – Bardzo pani dziękuję.
- Nie ma za co, każdy by się tak zachował na moim miejscu. Cieszę się, że pani syn się znalazł. Nie będę już przeszkadzać – powiedziała rudowłosa i cofnęła się o krok.  Jednak blondynka nie puściła jej ręki, nie pozwalając tym samym kobiecie odejść.
- Niech pani zaczeka. Bardzo jestem wdzięczna za to, że przyprowadziła pani naszego syna. Czy jest coś, co mogłabym dla pani zrobić? – Elise spojrzała się na nią w dużym szoku. Miała totalną pustkę w głowie, jednak po chwili uśmiechnęła się szeroko.
- No w sumie jest jedna rzecz, w której mogłaby mi pani pomóc… - powiedziała cicho, korzystając z bardzo dużej szansy. Tak, to była dobra decyzja, aby poprosić ją o to.
 

***


     Ryan powoli szedł korytarzem. Znowu szkoła, a on szczerze jej nie lubił. Podobnie jego brat. Thomas też miał czarne myśli, gdy myślał o tym miejscu. Owszem, uwielbiali chodzić na te wszystkie zajęcia śpiewu i gry na instrumentach, ale towarzystwo na nich przyćmiło te miłe uczucia. Mieli nadzieję, że odkąd pomogli Nathanielowi, to ich sytuacja się poprawi. Jednak tak się nie stało, bo tylko ten jeden chłopak im nie dokuczał. Reszta nadal im dogryzała. 

     Nagle wszystko stało się bardzo szybko. Ryan upadł na podłogę, a Thomas schylił się, aby mu pomóc, nie zauważając kolejnego ciosu. Osunął się na podłogę, trzymając się za brzuch i mając łzy w oczach. Jego brat także płakał.
- Wy, sieroty, to nawet chodzić nie umiecie! – krzyknął jeden z ich oprawców. Tak to byli ich „koledzy” z klasy.
- Zamknij się! – odkrzyknął Thomas, nie wytrzymując tego śmiechu wokół nich. Nikt im nie pomógł, tylko wszyscy się śmiali. I w tym momencie pojawiła się nauczycielka z bardzo zdenerwowaną miną. I najgorsze było to, że nie patrzyła się wściekle na chłopców, którzy stali wokół bliźniaków, tylko na nich.
- Thomas! Jak ty się odzywasz do kolegów? Natychmiast marsz do dyrektora! – warknęła wściekle na jednego z braci. Ryan ocierał łzy, ale gdy usłyszał słowa nauczycielki, to znów zaczął szlochać.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale to nie ich wina – wszyscy odwrócili się w stronę tajemniczego, męskiego głosu. Thomas spojrzał się z nadzieją na wysokiego szatyna, który stanął z boku. Był ubrany z jednej strony elegancko, a z drugiej sportowo. Nie miał na sobie typowej sztywnej czarnej marynarki, tylko taką, którą nosi większość bogatych osób. Zielona koszula była szyta na miarę, podobnie czarne spodnie. Dzieci, mimo że nie zwracały uwagi na takie szczegóły to czuły, że to musiała być jakaś ważna osoba. Reakcja nauczycielki także mówiła sama za siebie.
- Ale panie Graham, słyszałam jak… - zaczęła się lekko jąkać, jednak mężczyzna przerwał jej, podchodzą bliżej.
- Widziałem jak ci chłopcy – wskazała tu na grupkę dzieci z klasy bliźniaków. – przewrócili ich, a potem zaczęli wyzywać od sierot.
     Po tych słowach wyciągnął w stronę Thomasa i Ryana rękę, pomagając im po kolei wstać z podłogi. Całe zgromadzenie próbowało się rozejść, ale nauczycielka złapała wskazanych chłopców.
- To może chodźmy wszyscy do pani dyrektor i tam wyjaśnimy sytuacje – powiedziała cicho nauczycielka, a pan Graham skinął głową. Nie znosił takiego zachowania w takich szkołach. Sam pamiętał, jak był tym biedniejszym dzieckiem w szkole i jak jego próbowano gnębić, a ci chłopcy także nie wyglądali na bardzo bogatych, a wręcz przeciwnie.  Trochę za bardzo powyciągane swetry oraz lekko poprzecierane spodnie. Nie mógłby ich zostawić w takiej sytuacji, przecież doskonale wiedział, że to oni by zebrali całą karę, a tak im pomoże, wykorzystując swoją pozycję.
- Dzień dobry – bardzo powoli powiedziała dyrektorka, gdy zobaczyła grupę osób wchodzącą do jej gabinetu. Jednak gdy zauważyła bliźniaków, westchnęła cicho pod nosem. Znowu coś zrobili… - Ryan, Thomas jeśli to kolejny wasz wybryk to zostaniecie usunięci ze szkoły. 

- Przepraszam, pani dyrektor, że przerwę, ale to nie oni są oprawcami, tylko ofiarami. Także proszę nie osądzać zbyt wcześnie – mruknął stanowczo mężczyzna, który położył swoje dłonie na ramionach chłopców. – Zostali przewróceni na korytarz, przez tych oto chłopaków – wskazał dłonią na grupkę uczniów, którzy stali z nauczycielką. – oraz wyzwani od sierot. Tak, jeden z moich podopiecznych odpowiedział im, aby się zamknęli, jednak patrząc na sytuację, to była obrona własna.
- Czy to prawda? – zapytała się kobieta, a nauczycielka wraz z bliźniakami pokiwali głowami. – No więc tak… Pani wymyśli chłopcom karę i ja wpiszę naganę do dziennika oraz wezwę waszych rodziców – młodzi uczniowie spojrzeli się na nią przerażeni, bo nie spodziewali się takich konsekwencji swoich czynów. – Ryan, Thomas… Waszą mamę też wezwę, aby was odebrała ze szkoły i powiem, co się stało. Jakbyście mogli, to poczekajcie na korytarzu. 

Dyrektorka zdziwiona spojrzała się jak jej największy gość wychodzi razem z bliźniakami na korytarz. Zaraz za nim wyszła równie zdziwiona nauczycielka i reszta uczniów. Kobieta  po tym jak zamknęły się za wszystkimi drzwi, złapała za telefon i zadzwoniła do pani Brownstone.
- Słucham?
- Witam, z tej strony dyrektor Wright. Dzwonię w sprawie pani synów – powiedziała cicho i usłyszała jak kobieta zachłysnęła się powietrzem.
- Co się stało? – przerażenie w głosie było aż nazbyt czytelne.
- Zostali ofiarami znęcania się przez innych uczniów. Czy mogłaby pani ich odebrać? – usłyszała bardzo szybko twierdzącą odpowiedź i się rozłączyła. Pani dyrektor westchnęła cicho pod nosem. Czy musi być aż tyle problemów codziennie?
 
***

     Elisa wpadła prawie biegiem do szkoły muzycznej, do której uczęszczali jej synowie. Kiwnęła głową nauczycielowi, którego spotkała po drodze i poszła prosto w stronę gabinetu dyrektora. Przełknęła ślinę, zanim zapukała. usłyszała ciche "proszę" i otworzyła drzwi. Weszła energicznie do środka, witając się z panią dyrektor. 
- Witam, pani Brownstone, tu są pani synowie - wskazała ręką kanapkę,w  ktorej stronę odwróciła się Elise. Doznała ogromnego szoku, gdy zobaczyła tego znienawidzonego przez siebie osobnika obok jej synów. Tylko jej! Zauważyła jak Gabriel wstał i otworzył usta, próbując coś powiedzieć, jednak nie wydusił z siebie słowa. Spojrzała się na niego zimno.
- Czy my się znamy? - zapytała się, wkładając w to pytanie tyle jadu, ile tylko mogła. Bliźniaki wstały, podchodząc do niej i patrząc się na nią zdziwieni. - Dziękuję pani dyrektor za opiekę i wezwanie mnie. Do widzenia.
     Wyszła, po prostu wyszła. Gabriel Graham nadal stał z rozchylonymi ustami wpatrując się w gładka powierzchnię drzwi, które właśnie się zamknęły. To musiała być ona. To musiała być jego Elise. A pani dyrektor patrzyła się na tę całą sytuację w jeszcze więszym szoku. Nie rozumiała, co się własciwie przed chwilą stało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz