26 listopada 2017

Rozdział 7


 I found you
Please, forgive me...
I want you
You were my best friend!

     Po tym, co zobaczyła w szkole, była przerażona. Zauważyła zdziwienie na twarzach chłopców, jednak nie pytali się jej, co ją tak zdenerwowało. Nie miała ochoty ich uświadamiać, że to właśnie on im pomógł. Ich ojciec. A najgorsze było to, że ją rozpoznał. Widziała to w jego oczach. Teraz na pewno nie da jej spokoju, a na pewno nie chłopcom. Głupi nigdy nie był, więc potrafił dodać dwa do dwóch. Musiał się domyślić, że to byli jego synowie. Jednak ciągle miała nadzieję, że jakoś to do niego nie dotarło i nigdy nie dotrze. 

***

- Gabriel, czy ty w ogóle mnie słuchasz? – warknął jego agent, na którego spojrzał. Szczerze, to wyłączył się gdzieś już na samym początku przemowy Petera. Cały czas myślał o rudowłosej i nie mógł odgonić tych myśli. Bał się ale bardzo chciał z nią porozmawiać. – Graham!
- Słucham cię? – zapytał się, wracając do rzeczywistości. Drugi mężczyzna ze wściekłością poprawił okulary.  Przeszedł się po pokoju, aby chwilę odetchnąć.
- Po co byłeś w tej szkole? Sam? Beze mnie? – syknął jadowicie. Doskonale wiedział, jak trzymają się kłopoty młodego piosenkarza. To zaraz coś powie dwuznacznego, co dryga strona odbierze w ten gorszy sposób, to się zaraz przeziębi, tracąc głos. – Wiem, że masz sentyment do tej szkoły, ale nie rozumem, dlaczego jesteś w takim stanie, odkąd przyszedłeś stamtąd! Nie można z tobą w ogóle porozmawiać.
- Spotkałem ją, Peter… To musiała być ona – powiedział szeptem Gabriel, wzdychając ciężko.  Starszy mężczyzna przystanął i spojrzał się zdziwiony na siedzącego szatyna. Coś po kilku drinkach mu wspominał, że miał kiedyś przyjaciółkę, którą strasznie zranił. Jednak już nie powiedział, kto to był i co się stało. A teraz miał wrażenie, że właśnie chodziło o nią. Podszedł do stołu i usiadł przy nim, na wprost Gabriela.
- Wyrzuć to w końcu z siebie – agent piosenkarza oparł się wygodnie o blat i patrzył wyczekująco na Grahama. Ten po raz kolejny westchnął.
- Siedem lat temu Elise była moją najlepszą przyjaciółką – uśmiechnął się do swoich wspomnień. – Pomagała mi się nie załamać, gdy piąłem się na szczyt kariery muzyka. Jeździła ze mną na wszystkie przesłuchania i na koncerty w barach. W końcu zauważy mnie profesor Tylor i zaproponował miejsce w szkole muzycznej. Zgodziłem się od razu i no powiedzmy, że miałem o sobie za wysokie mniemanie.
- Obraziła się za to, że poszedłeś do szkoły muzycznej? – Peter parsknął, bo nieraz już słyszał takie historie i ta nie byłaby odosobniona. Szatyn zaprzeczył ruchem głowy, co zaciekawiło Robertsona.
- Starowała na akademię medyczną, bo świetnie się uczyła i z tego, co wiem, to dostała stypendium. Pewnego razu po koncercie charytatywnym myślałem, że mogę wszystko, że wszystko i się należy. Przespałem się z nią – tutaj przerwał swoją wypowiedź ciężkim westchnięciem. – Nawet nie tyle, co się z nią przespałem. Rozdziewiczyłem ją, a na następny dzień, gdy przyszła do mojej szkoły, bo skończyła sama wcześniej zajęcia, zapytałem się jej, przed całą szkołą, czy się znamy. Do tej pory nie mogę zapomnieć tego wyrazu jej oczu. Nic już nie powiedziała… Odwróciła się i wyszła, a wszyscy się z niej śmiali, ja też.
- Tego się po tobie nie spodziewałem – stwierdził szczerze Peter, patrząc się na Gabriela. Zawsze myślał, że szanował kobiety i nigdy nie powiedział im złego słowa. A jak widać, tej, na której mu tak zależało, złamał serce. – A skąd pewność, że ją widziałeś?
- Wczoraj, będąc w szkole, widziałem jak grupa chłopaków miała sprzeczkę z takimi bliźniakami, może z pierwszej klasy. Zaczęli ich wyzywać od sierot, a jeden z nich odpowiedział, że mają się zamknąć i na ten moment wkroczyła nauczycielka. Nietrudno było przewidzieć, kto dostanie karę. Bracia na pewno nie dostali się do tej szkoły za pieniądze. No to stanąłem w ich obronie – Gabriel wstał i zdjął marynarkę. Już nie mógł dłużej wysiedzieć spokojnie. – A że jestem rozpoznawalny, to ci „bogatsi” dostali karę, a nie tych dwóch chłopców. Poczekałem z nimi i chwilę z nimi porozmawiałem. Thomas powiedział mi, że nie mają taty i dlatego wszyscy mówią na nich, że są sierotami. Ryan widać było, że to dużo gorzej znosi. Po telefonie do ich matki, dyrektorka znowu poprosiła nas do swojego gabinetu.
- Chwilę mnie nie ma, a ty już ratujesz biedne dusze przed niesprawiedliwością… Przynajmniej wiem już, dlaczego taki jesteś – parsknął Peter, spodziewając się, co usłyszy w dalszej części historii.
- Dokładnie… i zjawiła się ona. Wystraszona i cholernie zmęczona, a gdy zobaczyła mnie… Czysta nienawiść i jednocześnie zaskoczenie. To musiała być ona, bo gdy chciałem się odezwać, to zapytała, czy się znamy – wypuścił ze świstem powietrze, czując lekką ulgę. Już powinien wcześniej powiedzieć Peterowi o Elise. Teraz pewnie zrozumie większość jego dziwnych odruchów. – Zaraz minie osiem lat, odkąd widziałem ją ostatni raz. Jej synowie mają siedem lat i podobno niesamowity talent muzyczny.
- Chyba nie myślisz, że… - jednak wyraz twarzy Gabriela potwierdził domysły mężczyzny. – Jak się nazywa? Znajdziemy ją.
- Elise Brownstone – odpowiedział natychmiast szatyn i zmarszczył brwi, gdy zauważył, że jego agent nic nie notuje.
- Czy jest taka możliwość, że ona tutaj była? – Gabriel pokiwał niepewnie głową. – Wydaje mi się, że to ona rozmawiała z Camre o jakichś warsztatach muzycznych w sklepie muzycznym. Nawet mam  gdzieś notatki z tego wydarzenia. Nie patrz się tak na mnie, już szukam – parsknął mężczyzna, czując ponaglające spojrzenie muzyka. 

***

     Wszystkiego się spodziewała, nawet spadającego meteorytu, ale nie tego, że dostanie zawału jako ekspedientka w sklepie muzycznym, widząc osoby, które otwierają drzwi do jej miejsca pracy. Wiedziała, że dzisiaj strasznie wyglądała – nie spała całą noc, myśląc jak uniknąć takiej sytuacji. A jednak się nie da.
- Cholera – syknęła pod nosem i ze sztucznym uśmiecham dodała głośno. – Dzień dobry. Czym mogę służyć?
     Derek aż wyszedł ze swojego gabinetu, słysząc tak sztucznie miły głos swojej pracownicy. Spojrzał się zdziwiony na wchodzących gości i stojącą Elise, która była wyprostowana jak struna.
- Dzień dobry, panowie w sprawie warsztatów? – zapytał się właściciel, ale nieskutecznie. Wymienił z drugim mężczyzną lekko zdziwione spojrzenie, patrząc się na rudowłosą i tego młodego, znanego muzyka. Gabriel Graham wyglądał na bardzo pokojowo nastawionego, jednak Elise sprawiała wrażenie, że zaraz rzuci się piosenkarzowi do gardła.
- Elise… Czy możemy porozmawiać? – zapytał się cicho muzyk, przez co Derekowi opadła szczęka. Znał jego pracownicę? Był bardzo ciekawy skąd… Może poznali się w szkole muzycznej, gdzie chodzili jej synowie?
- Skąd pan zna moje imię? – wiedziała, że nie wygląda sympatycznie. Jednak nie chciała pokazać, że to ona. Chciała, aby miał wątpliwości. Tą złością próbowała ukryć łzy. Nadal w nim widziała swojego przyjaciela, nadal widziała noc, którą spędzili razem… a potem chłopcy. Przełknęła łzy, które miały ochotę wydostać się na światło dzienne.
- Elise… Błagam, daj mi minutę – to na pewno była ona, jednak już nie wyglądała na tak, jak ją zapamiętał. Teraz była jeszcze bardziej zmęczona i miała na sobie ubrania… które nie pasowały do niej. Tak jak jej synowie miała na sobie zbyt mocno już poprzedzierane spodnie i lekko wyblakłą bluzkę. Zauważył, że próbowała ukryć tym biedę, ale nie dała do końca rady. Co się stało z jego ukochaną El?
- Wynoś się stąd… - syknęła, nie wytrzymując napięcia. Miała wrażenie, że jej dawny Gabriel wrócił, ale nie zamierzała tego sprawdzać. Ani dzisiaj, ani jutro, ani nigdy więcej. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz