18 grudnia 2017

Rozdział 9


I was waiting...
For you,
My whole life!
El, my whole life
I gave you!

     Zaczęła go ignorować jakąś godzinę temu, a on nadal sobie nie poszedł. Siedział wytrwale przy jej łóżku i nie ruszył się na krok. Na początku próbował z nią rozmawiać, ale teraz chyba zrozumiał, że to nie miało najmniejszego sensu. I tak mu nie była w stanie wybaczyć - tak, tego była pewna, jednak Gabriel nawet o tym nie pomyślał. Był za to pewny, że się tym razem nie podda, choćby miał zrezygnować ze swojej kariery. Elisabeth stała się dla niego zbyt ważną osobą już dawno temu i szkod tylko, że tak późno to zrozumiał.
- Wyjdź stąd - warknęła, gdy rozsiadł się jeszcze bardziej. Uniósł jedną brew i posłał jej krzywy uśmiech.
- Nie myśl, że tylko ty jesteś tutaj uparta - szepnął i przymknął oczy. Nie chciał się jej o to pytać, ale w końcu musiał. - Zadzwoniłaś do rodziców, aby im powiedzieć, że jesteś w szpitalu?
- Nie - warknęła, gdy poruszył kolejny drażliwy temat. Dlaczego, do diabła, on tu nadal siedział?! Nie miał nic innego, mądrzejszego do roboty?
- Numer im się nie zmienił ? - zapytał, wyciągając swoją komórkę. Spojrzała na niego zaskoczona, odgarniając swoje rude włosy na ramię.
- Ten numer już nie stanieje - syknęła, mając wrażenie, że on za bardzo się wtrąca w jej życie. - Czy nie możesz sobie znaleźć kogoś innego do nękania? Do diabła, na pewno jakaś kobieta na ciebie w domu, a ty tu siedzisz z osobą, której nie znasz!
- Przestań - powiedział spokojnie, po czym spojrzał jej prosto w oczy. Wewnętrznie westchnęła, bo uwielbiała ten kolor, te ciemne rzęsy  to spojrzenie pełne troski. Szkoda, że już tego nie było. - Nie miałem żadnej kobiety po tobie. Z żadną się już nie kochałem, bo żadna nie była tobą.
- Co? - parsknęła, nie rozumiejąc, po co on jej to wszystko mówił. Czuła się osaczona. Miała wrażenie, że jak znowu mu zaufa to on zabierze jej wszystko. Dzieci, chęć do życia... Nie mogła na niego patrzeć. Za bardzo bolały ją wspomnienia oraz to, że istniało tak wielkie dla niej ryzyko.
- To, co słyszałaś. Nie miałem i nie mam nikogo oprócz ciebie -mrugnął do niej, wiedząc że dolewa oliwy do ognia. Już i tak wyglądała tak, jakby miała go zaraz rozszarpać. - Teraz już możesz ze mną na spokojnie porozmawiać?
- Chyba śnisz - syknęła, posyłając mu wściekłe spojrzenie. Połozyła się z powrotem, słysząc obok siebie ciężkie westchnięcie.
     Już nic się nie odezwał. W sali panowała cisza i żadne z nich nie chciało jej przeywa. Gabriel miał nadzieję, że łatwiej mu będzie się dogadać z El, po tym wszystkim. Jednak teraz miał wrażenia, że ona się go po prostu boi. Nie wiedział tylko czemu, chociaż miał pewne podejrzenia. Nie spodziewał się, że posiada dzieci - to była dla niego czysta abstrakcja. Nawet do końca nie wiedział, czy uda mu się w przyszłości znaleźć kobietę swego życia. A jednak - stare uczucia wróciły ze zdwojoną siłą, gdy tylko zobaczył Elisabeth. Do tego dzieciaki, wydawały mu się idealne. Gdyby mu jeszcze wybaczyła, to byłby w stanie uwierzyć, że jakieś najcudowniejsze marzenia właśnie się spełniło.
- Przyniosłem wypis ze szpitala - powiedział lekarz, wchodząc do sali. Od razu skierował swe kroki w stronę łóżka Elise. - Musi pani po prostu więcej wypoczywać i brać witaminy. Wtedy wszystko wróci do normy.
- Dziękuję, panie doktorze - posłała mu delikatny uśmiech, siadając na łóżku. Udawała, ż nie ma w tym samym pomieszczeniu jeszcze trzeciej osoby, która niezmiernie ją irytowała.
     Lekarz wyszedł, żegnając się krótko i znowu nastała cisza. Jednak obydwoje wiedzieli, że zaraz zostanie ona przerwana. Tylko jeszcze nie wiedzieli, przez którą osobę.
- Zarzymaj się u mnie - powiedział cicho, jakby bojąc się reakcji rudej. Kobieta zachowała się jakby w ogóle go nie usłyszała, tylko dalej pakowała swoje rzeczy do torebki. Nawet nie wiedziała, że Derek znalazł je w pracy. Szczotka do włosów? No tak, miała ją zawsze ze sobą, bo nie wiadomo, kiedy jakiś okropny wiatr się zerwie przed jakimś ważnym spotkaniem. - Elisabeth, zatrzymaj się u mnie.
- Dlaczego? - nie miała siły się już z nim kłócić. Może jak będzie spokojna i zgodzi się na niektóre z jego warunków to nie zabierze jej dzieci. Nawet jeśli będzie musiała mu usługiwać to zrobi wszystko, aby tylko bliźniaki zostały z nią. Nigdy mu ich nie odda!
- Bo cię o to proszę, a poza tym przyda ci się pomoc. Widzę, jaka jesteś wyczerpana. Kochana - wstał, cały czas do niej spokojnie mówiąc. Obserwowała go kątem oka, nie chcąc się gwałtownie ruszać i nadmiernie denerwować, bo wtedy mogli by ją tutaj zostawić na dłużej. - Odbierzemy dzieciaki i pojedziemy do mnie. Mam dom na obrzeżach miasta, ale bez problemu jutro mógłbym cię podwieźć do pracy, a chłopaków do szkoły.
- Ale... - zająknęła się, myśląć o tym, że musiała wziąć parę rzeczy z mieszkania. Miała nadzieję, że nie będzie jej wtedy towarzyszył. - Nie chcę, abyś mówił dzieciakom prawdę. Sama im o tobie powiem w odpowiednim czasie.
- No dobrze - sapnął  i zarzucił jej torbę na ramię, po czym wyciągnął drugię w jej stronę. Chwilę się zastanowiła i z cichym westchnięciem je przyjęła, pozwalając się podtrzymywać przez znienawidzonego przez nią mężczyznę. - Chcę się z tb zaprzyjaźnić, a już na pewno nie skrzywdzić. Już raz to zrobiłem i wystarczy mi na całe życie.
- Mi też - parsknęła, denerwując się lekko. Dlaczego on cały czas musiał wracać do tego tematu? Gdyby naprawdę mu tak  zależało, to by jej szukał! 

~*~*~*~

     Zauważyła jak Gabriel marszczy brwi, gdy coraz bardziej zbliżali się do kamienicy, w której mieszkała. Wiedziała, że mężcyzna już z daleka widzi, w jakiej okolicy mieszkała i pewnie domyślał się, jakie warunki panowały w jej mieszkaniu. Będzie musiała go zbyć, aby tylko nie potwierdził swoich domysłów. Mógłby jej wtedy w ogóle nie dać spokoju i zabrać dzieci. Westchnęła cicho, nie chcą patrzeć na tę okolicę.
    Z powrotem zwróciła uwagę na profil młodego artysty. Musiała przyznać, że jeszcze bardziej wydoroślał od czasów szkoł, chociaż wtedy w nim było widać prwdziwego mężczyznę. Pamiętała dotyk jego delikatnych włosów, które były od zawsze w nieładzie. Za czasów szkoły dokładnie się golił, a teraz miał dwudniowy zarost. Sama musiała się przed sobą przyznać, że był przystojnniejszy jeszcze bardziej. Podobał się jej - i temu nie mogła zaprzeczyć. Szkoda tylko, że miał tak paskudny charakter.
     Czuł jej spojrzenie na sobie, ale nie komentował tego. Chciał, aby mu zaufała, a głupimi komentarzami mógłby wszystko zepsuć. Miał nadzieję, że uda im się wrócić do relacji sprzed lat. Tak bardzo chciał zobaczyć ją, jak się śmiała do łez, gdy razem oglądali filmy i je komentowali. Abo gdy chodziła na koncerty i mówiła mu po nich, co miał zrobić, aby poprawić swój wizerunek. "Uśmiechnij się tak, aby żadna ci się nie oparła. Wykoorzystaj to, że jesteś przystojny, a nie się ukrywać,  Graham." Pamiętał doskonale jej słowa. Cholernie mu tego teraz brakowało, gdy schodził ze sceny, a tej przepięknej rudej dziewczyny nie było przy nim; że wszczyscy go chwalili i nikt mu nie zwracał uwagi na drobne potknięcia - a ona pewnie by to zrobiła. I za to ją cenił najbardziej - za szczerość.

1 grudnia 2017

Rozdział 8


Don't leave me
Stay with me...
The place, where you are,
Is my paradise!

 
     Patrzyła się wściekle w jego brązowe, spokojne oczy. To nie tak miało wyglądać. On w ogóle nie miał się znowu pojawić w jej życiu, a jak zwykle wszystko zepsuł. Miała ochotę usiąść i zacząć płakać, ale wiedziała, że nie może pokazać przy nim słabości. To już nie był jej Gabriel!
- Elizabeth, bardzo cię proszę. Chciałem cię przeprosić za... - tutaj przestał mówić, widząc rosnącą wściekłość rudowłosej. - Za to, co powiedziałem ci osiem lat temu.
- Zamknij się - warknęła, opierając dłonie o blat. Miała wrażenie, że zaraz nie starczy jej sił na to, aby ustać prosto. I to wszystko to jego wina! Tylko jego!
- El, błagam - szepnął, nie zwracając uwagi na zagubienie w oczach właściciela i rozbawienie u Petera. Miał ogromną chęć wziąć Elizabeth w ramiona i mocno przytulić. Nawet się nie spodziewał, że tak mocno za nią tęsknił.
- Zostaw nas... - przerwała, zdając sobie sprawę, że jeszcze bardziej dała mu do myślenia. Widziała w jego oczach zrozumienie. Widocznie domyślił się sam już wcześniej. - mnie w spokoju! Nie rozumiesz, że nie chcę cię nigdy więcej widzieć! Zniszczyłeś mi życie, ty.... - uspokoiła się powoli, by nie powiedzieć tego, co chciała. - Po prostu stąd wyjdź i nigdy więcej nie pokazuj się mi na oczy.
- To też moi synowie - postanowił zaryzykować i jego domysły okazały się prawdziwe, sądząc po tym jak rudowłosa zbladła. Peter syknął cicho pod nosem. Zły ruch wykonał Gabriel, bo nie powinien tego mówić. Dziewczyna i tak już była w złym stanie, a teraz po prostu osunęła się za ladę bezwładnie. - Elizabeth! 

~*~*~*~

      Ryan i Thomas siedzieli na korytarzu i czekali. Godzinę temu skończyły się lekcje, a ich mamy jak nie było tak nie ma. Obydwoje martwili się o nią, bo doskonale zdawali sobie sprawę, że była strasznie zmęczona.
- Chłopcy, waszej mamy jeszcze nie ma? - zapytała się pani Lenzt, która akurat zabierała Nathana do domu. Bliźniaki zaprzeczyli ruchem głowy, nadal grzecznie siedząc. - Chodźcie, zaraz do niej zadzwonimy. Może coś jej wypadło po drodze.
     Chłopcy, waszej mamy jeszcze nie ma? - zapytała się pani Lenzt, która akurat zabierała Nathana do domu. Bliźniaki zaprzeczyli ruchem głowy, nadal grzecznie siedząc. - Chodźcie, zaraz do niej zadzwonimy. Może coś jej wypadło po drodze.
- No to dzwonimy - uśmiechnęła się do nich i potargała włosy Thomasowi. Jednego połączenia nie odebrała. Zadzwoniła po raz kolejny i także nic. Dopiero za trzecim razem telefon został odebrany. - Dzień dobry, z tej strony Caroline Lenzt.
- Witam, w jakiej pani sprawie dzwoni? - kobieta zrobiła zdziwioną minę, słysząc głęboki męski głos po drugiej stronie słuchawki. - Halo?
- Odebrałam Ryana i Thomasa ze szkoły, bo pani Brownstone się nie pojawiła- na jej ostatnie słowo, usłyszała jak jej rozmówca jęknął żałośnie.
- Elizabeth jest w szpitalu trzy przecznice od szkoły... Zaraz po nich przyjadę.
- Nie trzeba i tak jadę w tamtą stronę to ich przywiozę oraz porozmawiamy - nie chciała zostawić bliźniaków z obcym mężczyzną, bo z tego, co wiedziała, to oni nie mieli ojca. Więc kto to mógł być? Zwłaszcza, że ten głos znała. 

~*~*~*~ 

      Kazała zostać swojemu synowi w aucie, a bliźniaków wzięła za ręce i ruszyła z nimi w stronę korytarza, który wskazała im recepcjonistka. Szukała sali, w której leżała Elise. Podobno zemdlała ze zmęczenia w pracy.
- Dzień dobry - powiedziała do nieznajomego mężczyzny, który stał przed wejściem do sali Elizabeth, odwrócony tyłem do Caroline. Odwrócił się szybko, a pani Lenzt miała wrażenie, że szczęka sama jej opadła z wrażenia. Przed nią stał we własnej osobie Gabriel Graham, który w rzeczywistości wydawał się jeszcze przystojniejszy. - Em...
- Dziękuję pani bardzo za przeprowadzenie chłopców. Niestety El zemdlała już ze zmęczenia, a ja akurat byłem w pobliżu - powiedział i ukucnął, aby znaleźć się na wysokości, jak już miał pewność, swoich synów. - Wasza mama teraz musi odpocząć i niedługo się obudzi. Poczekamy tu razem, bo muszę z nią porozmawiać. Dobrze?
      Chłopcy pokiwali głowami, a Caroline przypatrywała im się z góry. Byli niesamowicie podobni. Ten sam odcień włosów, talent muzyczny, brązowe oczy i rysy twarzy łudząco podobne. Czy to mogłoby być w ogóle możliwe...?
      Elizabeth otworzyła oczy i pierwszą rzeczą, którą zobaczyła był biały sufit. Zmarszczyła brwi i lekko się podniosła, opierając ciało na łokciach. Spojrzała na korytarz i zobaczyła Gabriela rozmawiającego z Caroline Lenzt. Blondynka, gdy zauważyła, że rudowłosa się obudziła, weszła do sali.
- Elise, czy mogę zostawić twoje dzieci z Gabrielem czy zabrać je do siebie? - ruda nie spodziewała się takiego pytania, zwłaszcza od tej kobiety. Spojrzała się na nią zaskoczona, nie wiedząc, co ma jej odpowiedzieć. Powinna ich zabrać? Może tak, nie chciała, aby spotykali się z Gabrielem, ale nie mogła też tak zawracać głowy pani Lenzt.
- Nie wiem, nie chcę sprawiać kłopotu... i tak już dużo dla mnie zrobiłaś, przyprowadzając ich tutaj. Dziękuję - powiedziała, a Caroline uniosła jedną brew.
- Zabiorę ich, a ty spokojnie porozmawiaj z tym piosenkarzem, który stoi za drzwiami. Nie wiem, co on tu robi, ale to już nie moja sprawa. Jest piątek, więc jeśli zajdzie taka potrzeba to mogą zostać na noc - zaśmiała się cicho, widząc minę Elise. Posłała jej promienny uśmiech. - Polubiłam cię, tak samo chłopców. Myślałam, że wepchnęłaś się między nas tylko po to, aby być sławną. Jednak teraz jak cię poznałam, to jesteś naprawdę dobrą osobą. Powiem im, żeby się pożegnali i zmykamy. Zdrowiej.
- Dziękuję - Elisabeth poczuła pod powiekami łzy. Nie sądziła, że dobry uczynek, który zrobiła, tak szybko do niej wróci. - Naprawdę...
     Caroline już nic nie odpowiedziała, tylko się uśmiechnęła. Wyszła na korytarz i nic nie mówiać kiwnęła głową chłopcom. Ucieszeni wpadli do sali, a blondynka zamknęła za nimi drzwi. Patrzyła się przez szybę jak zaczęli uściskać swoją matkę.
- Niech pan jej nie skrzwdzi. To dobra kobieta i chyba już wystarczająco przeszła - odzezwała się cicho, a Gabriel spojrzał na nią zaskoczony. Nie spodziewał się, że ta usłyszy od tej kobiety takie słowa. Widocznie musiała być jakąś jej przyjaciółką i wiedziała o wszystkim. Nie znał innego wytłumaczenia tej historii.
- Może mi pani uwierzyć, bądź nie, ale już nie zamierzam jej krzwdzić. To najlepsza osoba jaką spotkałem na swojej drodze - szepnął w odpowiedzi, wpatrując się w uśmiechniętą twarz rudowłosej. Już nie zwracał uwagi na zdziwione spojrzenie blondynki.
     Nie mógł już zostawić Elisabeth. Sam sobie by tego nie wybaczył. Ona miała prawo się na niego obrażać, nie odzywać się. Jednak był zraniony tym, że mu nie powiedziała o dzieciach. Pomógłby jej w czasie ciąży, a tak musieli się pewnie zająć nią i bliźniakami jej rodzice. Też będzie musiał do nich pojechać i zapytać o parę rzeczy, przy okazji jak będzie w Artesii.
     Westchnął cicho i pomachał chłopcom na pożegnanie, gdy przyjaciółka Elisabeth ich zabrała. Odmachali mu wesoło i poszli razem ze swoją ciotką w stronę wyjścia, a Gabriel spojrzał z powrotem na Elise. Już nie była taka uśmeichnięta jak przed chwilą, tylko rzucała mu wściekłe spojrzenia.
- El, teraz już mi nie uciekniesz - powiedział, wchodząc do sali, a ona parsknęła.
- Jesteś tego pewien? - syknęła, a on przysunął sobie do jej łóżka krzesło. Westchnął cicho i z powrotem na nią spojrzał.
- Nie mogę cię zostawić, El, w takim stanie. Za bardzo cię kocham, aby znowu odejść... Wtedy po prostu nie zdawałem sobie z tego sprawy - szepnął, a ona zaczęła się śmiać. Jeśli on zaraz stąd nie wyjdzie to ona go udusi gołymi rękoma. Kochał ją? Dobre sobie!

26 listopada 2017

Rozdział 7


 I found you
Please, forgive me...
I want you
You were my best friend!

     Po tym, co zobaczyła w szkole, była przerażona. Zauważyła zdziwienie na twarzach chłopców, jednak nie pytali się jej, co ją tak zdenerwowało. Nie miała ochoty ich uświadamiać, że to właśnie on im pomógł. Ich ojciec. A najgorsze było to, że ją rozpoznał. Widziała to w jego oczach. Teraz na pewno nie da jej spokoju, a na pewno nie chłopcom. Głupi nigdy nie był, więc potrafił dodać dwa do dwóch. Musiał się domyślić, że to byli jego synowie. Jednak ciągle miała nadzieję, że jakoś to do niego nie dotarło i nigdy nie dotrze. 

***

- Gabriel, czy ty w ogóle mnie słuchasz? – warknął jego agent, na którego spojrzał. Szczerze, to wyłączył się gdzieś już na samym początku przemowy Petera. Cały czas myślał o rudowłosej i nie mógł odgonić tych myśli. Bał się ale bardzo chciał z nią porozmawiać. – Graham!
- Słucham cię? – zapytał się, wracając do rzeczywistości. Drugi mężczyzna ze wściekłością poprawił okulary.  Przeszedł się po pokoju, aby chwilę odetchnąć.
- Po co byłeś w tej szkole? Sam? Beze mnie? – syknął jadowicie. Doskonale wiedział, jak trzymają się kłopoty młodego piosenkarza. To zaraz coś powie dwuznacznego, co dryga strona odbierze w ten gorszy sposób, to się zaraz przeziębi, tracąc głos. – Wiem, że masz sentyment do tej szkoły, ale nie rozumem, dlaczego jesteś w takim stanie, odkąd przyszedłeś stamtąd! Nie można z tobą w ogóle porozmawiać.
- Spotkałem ją, Peter… To musiała być ona – powiedział szeptem Gabriel, wzdychając ciężko.  Starszy mężczyzna przystanął i spojrzał się zdziwiony na siedzącego szatyna. Coś po kilku drinkach mu wspominał, że miał kiedyś przyjaciółkę, którą strasznie zranił. Jednak już nie powiedział, kto to był i co się stało. A teraz miał wrażenie, że właśnie chodziło o nią. Podszedł do stołu i usiadł przy nim, na wprost Gabriela.
- Wyrzuć to w końcu z siebie – agent piosenkarza oparł się wygodnie o blat i patrzył wyczekująco na Grahama. Ten po raz kolejny westchnął.
- Siedem lat temu Elise była moją najlepszą przyjaciółką – uśmiechnął się do swoich wspomnień. – Pomagała mi się nie załamać, gdy piąłem się na szczyt kariery muzyka. Jeździła ze mną na wszystkie przesłuchania i na koncerty w barach. W końcu zauważy mnie profesor Tylor i zaproponował miejsce w szkole muzycznej. Zgodziłem się od razu i no powiedzmy, że miałem o sobie za wysokie mniemanie.
- Obraziła się za to, że poszedłeś do szkoły muzycznej? – Peter parsknął, bo nieraz już słyszał takie historie i ta nie byłaby odosobniona. Szatyn zaprzeczył ruchem głowy, co zaciekawiło Robertsona.
- Starowała na akademię medyczną, bo świetnie się uczyła i z tego, co wiem, to dostała stypendium. Pewnego razu po koncercie charytatywnym myślałem, że mogę wszystko, że wszystko i się należy. Przespałem się z nią – tutaj przerwał swoją wypowiedź ciężkim westchnięciem. – Nawet nie tyle, co się z nią przespałem. Rozdziewiczyłem ją, a na następny dzień, gdy przyszła do mojej szkoły, bo skończyła sama wcześniej zajęcia, zapytałem się jej, przed całą szkołą, czy się znamy. Do tej pory nie mogę zapomnieć tego wyrazu jej oczu. Nic już nie powiedziała… Odwróciła się i wyszła, a wszyscy się z niej śmiali, ja też.
- Tego się po tobie nie spodziewałem – stwierdził szczerze Peter, patrząc się na Gabriela. Zawsze myślał, że szanował kobiety i nigdy nie powiedział im złego słowa. A jak widać, tej, na której mu tak zależało, złamał serce. – A skąd pewność, że ją widziałeś?
- Wczoraj, będąc w szkole, widziałem jak grupa chłopaków miała sprzeczkę z takimi bliźniakami, może z pierwszej klasy. Zaczęli ich wyzywać od sierot, a jeden z nich odpowiedział, że mają się zamknąć i na ten moment wkroczyła nauczycielka. Nietrudno było przewidzieć, kto dostanie karę. Bracia na pewno nie dostali się do tej szkoły za pieniądze. No to stanąłem w ich obronie – Gabriel wstał i zdjął marynarkę. Już nie mógł dłużej wysiedzieć spokojnie. – A że jestem rozpoznawalny, to ci „bogatsi” dostali karę, a nie tych dwóch chłopców. Poczekałem z nimi i chwilę z nimi porozmawiałem. Thomas powiedział mi, że nie mają taty i dlatego wszyscy mówią na nich, że są sierotami. Ryan widać było, że to dużo gorzej znosi. Po telefonie do ich matki, dyrektorka znowu poprosiła nas do swojego gabinetu.
- Chwilę mnie nie ma, a ty już ratujesz biedne dusze przed niesprawiedliwością… Przynajmniej wiem już, dlaczego taki jesteś – parsknął Peter, spodziewając się, co usłyszy w dalszej części historii.
- Dokładnie… i zjawiła się ona. Wystraszona i cholernie zmęczona, a gdy zobaczyła mnie… Czysta nienawiść i jednocześnie zaskoczenie. To musiała być ona, bo gdy chciałem się odezwać, to zapytała, czy się znamy – wypuścił ze świstem powietrze, czując lekką ulgę. Już powinien wcześniej powiedzieć Peterowi o Elise. Teraz pewnie zrozumie większość jego dziwnych odruchów. – Zaraz minie osiem lat, odkąd widziałem ją ostatni raz. Jej synowie mają siedem lat i podobno niesamowity talent muzyczny.
- Chyba nie myślisz, że… - jednak wyraz twarzy Gabriela potwierdził domysły mężczyzny. – Jak się nazywa? Znajdziemy ją.
- Elise Brownstone – odpowiedział natychmiast szatyn i zmarszczył brwi, gdy zauważył, że jego agent nic nie notuje.
- Czy jest taka możliwość, że ona tutaj była? – Gabriel pokiwał niepewnie głową. – Wydaje mi się, że to ona rozmawiała z Camre o jakichś warsztatach muzycznych w sklepie muzycznym. Nawet mam  gdzieś notatki z tego wydarzenia. Nie patrz się tak na mnie, już szukam – parsknął mężczyzna, czując ponaglające spojrzenie muzyka. 

***

     Wszystkiego się spodziewała, nawet spadającego meteorytu, ale nie tego, że dostanie zawału jako ekspedientka w sklepie muzycznym, widząc osoby, które otwierają drzwi do jej miejsca pracy. Wiedziała, że dzisiaj strasznie wyglądała – nie spała całą noc, myśląc jak uniknąć takiej sytuacji. A jednak się nie da.
- Cholera – syknęła pod nosem i ze sztucznym uśmiecham dodała głośno. – Dzień dobry. Czym mogę służyć?
     Derek aż wyszedł ze swojego gabinetu, słysząc tak sztucznie miły głos swojej pracownicy. Spojrzał się zdziwiony na wchodzących gości i stojącą Elise, która była wyprostowana jak struna.
- Dzień dobry, panowie w sprawie warsztatów? – zapytał się właściciel, ale nieskutecznie. Wymienił z drugim mężczyzną lekko zdziwione spojrzenie, patrząc się na rudowłosą i tego młodego, znanego muzyka. Gabriel Graham wyglądał na bardzo pokojowo nastawionego, jednak Elise sprawiała wrażenie, że zaraz rzuci się piosenkarzowi do gardła.
- Elise… Czy możemy porozmawiać? – zapytał się cicho muzyk, przez co Derekowi opadła szczęka. Znał jego pracownicę? Był bardzo ciekawy skąd… Może poznali się w szkole muzycznej, gdzie chodzili jej synowie?
- Skąd pan zna moje imię? – wiedziała, że nie wygląda sympatycznie. Jednak nie chciała pokazać, że to ona. Chciała, aby miał wątpliwości. Tą złością próbowała ukryć łzy. Nadal w nim widziała swojego przyjaciela, nadal widziała noc, którą spędzili razem… a potem chłopcy. Przełknęła łzy, które miały ochotę wydostać się na światło dzienne.
- Elise… Błagam, daj mi minutę – to na pewno była ona, jednak już nie wyglądała na tak, jak ją zapamiętał. Teraz była jeszcze bardziej zmęczona i miała na sobie ubrania… które nie pasowały do niej. Tak jak jej synowie miała na sobie zbyt mocno już poprzedzierane spodnie i lekko wyblakłą bluzkę. Zauważył, że próbowała ukryć tym biedę, ale nie dała do końca rady. Co się stało z jego ukochaną El?
- Wynoś się stąd… - syknęła, nie wytrzymując napięcia. Miała wrażenie, że jej dawny Gabriel wrócił, ale nie zamierzała tego sprawdzać. Ani dzisiaj, ani jutro, ani nigdy więcej. 


21 listopada 2017

Rozdział 6

  

Live wild...
Oh, I said:
Live wild!
When you have time...!
Live like you wanna live,
And I wanna live wild!

    Postawiła trzy talerze dla dzieciaków na małym kuchennym stole. Patrzyła się co jakiś czas na Nathana, który siedział najciszej jak mógł. Widziała, że był bardzo skrępowany całą tą sytuacją. Wcale mu się nie dziwiła. W końcu nie spodziewał się pomocy od "takiej" rodziny. Westchnęła cicho pod nosem i spojrzała na zegarek. Już zaraz miała wybić osiemnasta, więc jak poda dzieciom obiad to odprowadzi Nathana do jego rodziców.
- Smacznego – powiedziała z lekkim uśmiechem, stawiając na malutkim stole trzy talerze z ziemniakami polanymi sosem wraz z gotowaną marchewką. Cicho podziękowali, a Elisa wzięła swój talerz z najmniejszą porcją i zjadła skromny obiad.
- Mamo, a Nathan zostanie u nas na noc? – zapytał się cicho Ryan, a Elisa spojrzała nie niego z uśmiechem.
- Jeśli zjedliście, to wstajemy i idziemy się ubrać. Odprowadzimy Nathana do domu, dobrze? – mrugnęła do zagubionego chłopca porozumiewawczo, a on spuścił wzrok zażenowany. Cala trojka wstała i udała się do małego korytarza by założyć kurtki i buty. Elisa złapała brudne talerze i wstawiła je do zlewu, po czym także poszła się przygotować do wyjścia.
    Nie zajęło im dużo czasu znalezienie odpowiedniego domu, w którym mieszkał Nathan. Chłopiec szedł cicho z boku, ale jego oczy były coraz weselsze.
- Chłopcy, zostańcie tutaj na chwilę – powiedziała o bliźniaków, gdy stanęli przy furtce. Dorosła kobieta podeszła z zagubionym chłopcem do drzwi frontowych i zadzwoniła dzwonkiem. Teraz dopiero zaczęła się lekko rozglądać. Tak jak się spodziewała, to była mała rezydencja. Trawnik idealnie przystrzyżony, obok domu ogromny podjazd, a garaż wyglądał tak, jakby mógł pomieścić około trzech samochodów. Niektórych było na to stać. Tak samo jak jego…  
- Nathan! – usłyszała krzyk znajomej sobie osoby. Odruchowo się odsunęła, gdy pani Lentz wybiegła z domu, łapiąc w ramiona swojego syna. Ruda kobieta uśmiechnęła się lekko pod nosem, widząc tę radość. – Gdzieś ty się podziewał?
- Zgubiłem się – mruknął pod nosem, gdy matka go trochę od siebie odsunęła. Dopiero po chwili zwróciła uwagę na Elise, która stała obok niej. – Mama Ryana i Thomasa mnie przyprowadziła.
- Dziękuję bardzo – pani Lentz wyprostowała się i wyciągnęła do niej rękę. – Bardzo pani dziękuję.
- Nie ma za co, każdy by się tak zachował na moim miejscu. Cieszę się, że pani syn się znalazł. Nie będę już przeszkadzać – powiedziała rudowłosa i cofnęła się o krok.  Jednak blondynka nie puściła jej ręki, nie pozwalając tym samym kobiecie odejść.
- Niech pani zaczeka. Bardzo jestem wdzięczna za to, że przyprowadziła pani naszego syna. Czy jest coś, co mogłabym dla pani zrobić? – Elise spojrzała się na nią w dużym szoku. Miała totalną pustkę w głowie, jednak po chwili uśmiechnęła się szeroko.
- No w sumie jest jedna rzecz, w której mogłaby mi pani pomóc… - powiedziała cicho, korzystając z bardzo dużej szansy. Tak, to była dobra decyzja, aby poprosić ją o to.
 

***


     Ryan powoli szedł korytarzem. Znowu szkoła, a on szczerze jej nie lubił. Podobnie jego brat. Thomas też miał czarne myśli, gdy myślał o tym miejscu. Owszem, uwielbiali chodzić na te wszystkie zajęcia śpiewu i gry na instrumentach, ale towarzystwo na nich przyćmiło te miłe uczucia. Mieli nadzieję, że odkąd pomogli Nathanielowi, to ich sytuacja się poprawi. Jednak tak się nie stało, bo tylko ten jeden chłopak im nie dokuczał. Reszta nadal im dogryzała. 

     Nagle wszystko stało się bardzo szybko. Ryan upadł na podłogę, a Thomas schylił się, aby mu pomóc, nie zauważając kolejnego ciosu. Osunął się na podłogę, trzymając się za brzuch i mając łzy w oczach. Jego brat także płakał.
- Wy, sieroty, to nawet chodzić nie umiecie! – krzyknął jeden z ich oprawców. Tak to byli ich „koledzy” z klasy.
- Zamknij się! – odkrzyknął Thomas, nie wytrzymując tego śmiechu wokół nich. Nikt im nie pomógł, tylko wszyscy się śmiali. I w tym momencie pojawiła się nauczycielka z bardzo zdenerwowaną miną. I najgorsze było to, że nie patrzyła się wściekle na chłopców, którzy stali wokół bliźniaków, tylko na nich.
- Thomas! Jak ty się odzywasz do kolegów? Natychmiast marsz do dyrektora! – warknęła wściekle na jednego z braci. Ryan ocierał łzy, ale gdy usłyszał słowa nauczycielki, to znów zaczął szlochać.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale to nie ich wina – wszyscy odwrócili się w stronę tajemniczego, męskiego głosu. Thomas spojrzał się z nadzieją na wysokiego szatyna, który stanął z boku. Był ubrany z jednej strony elegancko, a z drugiej sportowo. Nie miał na sobie typowej sztywnej czarnej marynarki, tylko taką, którą nosi większość bogatych osób. Zielona koszula była szyta na miarę, podobnie czarne spodnie. Dzieci, mimo że nie zwracały uwagi na takie szczegóły to czuły, że to musiała być jakaś ważna osoba. Reakcja nauczycielki także mówiła sama za siebie.
- Ale panie Graham, słyszałam jak… - zaczęła się lekko jąkać, jednak mężczyzna przerwał jej, podchodzą bliżej.
- Widziałem jak ci chłopcy – wskazała tu na grupkę dzieci z klasy bliźniaków. – przewrócili ich, a potem zaczęli wyzywać od sierot.
     Po tych słowach wyciągnął w stronę Thomasa i Ryana rękę, pomagając im po kolei wstać z podłogi. Całe zgromadzenie próbowało się rozejść, ale nauczycielka złapała wskazanych chłopców.
- To może chodźmy wszyscy do pani dyrektor i tam wyjaśnimy sytuacje – powiedziała cicho nauczycielka, a pan Graham skinął głową. Nie znosił takiego zachowania w takich szkołach. Sam pamiętał, jak był tym biedniejszym dzieckiem w szkole i jak jego próbowano gnębić, a ci chłopcy także nie wyglądali na bardzo bogatych, a wręcz przeciwnie.  Trochę za bardzo powyciągane swetry oraz lekko poprzecierane spodnie. Nie mógłby ich zostawić w takiej sytuacji, przecież doskonale wiedział, że to oni by zebrali całą karę, a tak im pomoże, wykorzystując swoją pozycję.
- Dzień dobry – bardzo powoli powiedziała dyrektorka, gdy zobaczyła grupę osób wchodzącą do jej gabinetu. Jednak gdy zauważyła bliźniaków, westchnęła cicho pod nosem. Znowu coś zrobili… - Ryan, Thomas jeśli to kolejny wasz wybryk to zostaniecie usunięci ze szkoły. 

- Przepraszam, pani dyrektor, że przerwę, ale to nie oni są oprawcami, tylko ofiarami. Także proszę nie osądzać zbyt wcześnie – mruknął stanowczo mężczyzna, który położył swoje dłonie na ramionach chłopców. – Zostali przewróceni na korytarz, przez tych oto chłopaków – wskazał dłonią na grupkę uczniów, którzy stali z nauczycielką. – oraz wyzwani od sierot. Tak, jeden z moich podopiecznych odpowiedział im, aby się zamknęli, jednak patrząc na sytuację, to była obrona własna.
- Czy to prawda? – zapytała się kobieta, a nauczycielka wraz z bliźniakami pokiwali głowami. – No więc tak… Pani wymyśli chłopcom karę i ja wpiszę naganę do dziennika oraz wezwę waszych rodziców – młodzi uczniowie spojrzeli się na nią przerażeni, bo nie spodziewali się takich konsekwencji swoich czynów. – Ryan, Thomas… Waszą mamę też wezwę, aby was odebrała ze szkoły i powiem, co się stało. Jakbyście mogli, to poczekajcie na korytarzu. 

Dyrektorka zdziwiona spojrzała się jak jej największy gość wychodzi razem z bliźniakami na korytarz. Zaraz za nim wyszła równie zdziwiona nauczycielka i reszta uczniów. Kobieta  po tym jak zamknęły się za wszystkimi drzwi, złapała za telefon i zadzwoniła do pani Brownstone.
- Słucham?
- Witam, z tej strony dyrektor Wright. Dzwonię w sprawie pani synów – powiedziała cicho i usłyszała jak kobieta zachłysnęła się powietrzem.
- Co się stało? – przerażenie w głosie było aż nazbyt czytelne.
- Zostali ofiarami znęcania się przez innych uczniów. Czy mogłaby pani ich odebrać? – usłyszała bardzo szybko twierdzącą odpowiedź i się rozłączyła. Pani dyrektor westchnęła cicho pod nosem. Czy musi być aż tyle problemów codziennie?
 
***

     Elisa wpadła prawie biegiem do szkoły muzycznej, do której uczęszczali jej synowie. Kiwnęła głową nauczycielowi, którego spotkała po drodze i poszła prosto w stronę gabinetu dyrektora. Przełknęła ślinę, zanim zapukała. usłyszała ciche "proszę" i otworzyła drzwi. Weszła energicznie do środka, witając się z panią dyrektor. 
- Witam, pani Brownstone, tu są pani synowie - wskazała ręką kanapkę,w  ktorej stronę odwróciła się Elise. Doznała ogromnego szoku, gdy zobaczyła tego znienawidzonego przez siebie osobnika obok jej synów. Tylko jej! Zauważyła jak Gabriel wstał i otworzył usta, próbując coś powiedzieć, jednak nie wydusił z siebie słowa. Spojrzała się na niego zimno.
- Czy my się znamy? - zapytała się, wkładając w to pytanie tyle jadu, ile tylko mogła. Bliźniaki wstały, podchodząc do niej i patrząc się na nią zdziwieni. - Dziękuję pani dyrektor za opiekę i wezwanie mnie. Do widzenia.
     Wyszła, po prostu wyszła. Gabriel Graham nadal stał z rozchylonymi ustami wpatrując się w gładka powierzchnię drzwi, które właśnie się zamknęły. To musiała być ona. To musiała być jego Elise. A pani dyrektor patrzyła się na tę całą sytuację w jeszcze więszym szoku. Nie rozumiała, co się własciwie przed chwilą stało.